HARZ 106 scaled

Harz ein Schotterparadies

///

Jakby ktoś mnie zapytał o robotę marzeń, to chciałbym być takim Slowhopem. Który zamiast objeżdżać Polskę w poszukiwaniu ukrytych perełek noclegowych – wyszukiwałbym te najmniej oczywiste gravelowe sztosy. W sumie chyba nawet już to robię, ale na małą skalę i nikt mi za to nie płaci.

Wiadomo Góry Harz nie są anonimowe. O Górach Harz każdy coś słyszał, bądź widział np. charakterystyczny punkt Brocken i związane z nim „widmo Brockenu”. Jak się tak zagłębić to oprócz tego, że to Park Narodowy, to niektórzy piwosze pewnie nie wnikali skąd pochodzi Hasseroder (Wernigerode). Biegacze mogą kojarzyć tamtejszy maraton „górski”, a mi Harz’e ciągle przewijały się jako punkt wypadowy berlińskich gravelowców. Jak doda się do tego, to że ze Szczecina to około 4,5h jazdy, to żal byłoby nie sprawdzić.

HARZ 003 scaled

Więc mając tyle informacji stwierdziłem, że to kolejna miejscówka którą warto machnąć w trybie weekendowym. Kolejny raz umówiliśmy się z Grześkiem skoro świt i pomknęliśmy w kierunku Gór Harz. Tym razem obyło się bez fuck’upów, a sam dojazd upłynął szybciej niż powrót. W Wernigerode zatrzymaliśmy się na szybkie zakupy. Skrzynka Hasserodera za 9e okazała się idealna na weekendowe uzupełnianie elektrolitów. Z Wernigerode mieliśmy już rzut beretem do naszego bookingu, a zarazem przedsmak tego co będziemy jeździć przez cały weekend.

Klasyczne kryteria Bookingu udało się spełnić. Miało być tanio i blisko sensownych szlaków. Jak tylko natrafiłem na nasz Ferienwohnung pomyślałem, że będziemy spać w skansenie DDR. To był nasz pierwszy Booking u niemieckiego gospodarza. Od razu dało się wyczuć, że Ordnung muss sein. Gdy jechaliśmy na naszą metę wiedzieliśmy, że nasze zakwaterowanie jest możliwe dopiero od godziny 15:00. Stąd plan, że zostawiamy auto i lecimy na pierwszą pętle. Na miejscu po 11:00 okazało się, że jest możliwość wcześniejszego zakwaterowania. A jako, że panowały tam Niemieckie zasady wszystko musiało przebiec dokładnie i według ściśle ustalonych zasad.

Najpierw zostaliśmy poinstruowani, gdzie możemy zaparkować samochód i dokładnie jak ma stać (równo na kostkach wyłożonych na trawie). Kawałek w bok, lekko do przodu i jest idealnie. Gospodarz zaprasza do środka, gdzie pokaże nam nasze mieszkanie i wypiszemy wszystkie potrzebne kwitki. Po krótkim obchodzie zostaliśmy zaproszeni do stołu. Ja siadam na wskazane miejsce, Grzesiu popełnia błąd. Sięga nie po te krzesło co trzeba, przy tym siadać będzie gospodarz, a Grzesiu pod okno.

Jako, że Harz to Park Narodowy, od każdej osoby nalicza się za dobę 2,5e. Na dowód dostajemy wypełniony świstek, który uprawnia nas do lokalnej komunikacji, a także notesik z informacjami i dodatkowymi benefitami. Gospodarz zadbał również o klucz do schowka na rowery, a także pełen pakiet informacji o regionie, mapkach itd. Mieszkanie było bardzo czyste, wyposażone we wszystkie niezbędne sprzęty oraz wzorowo poukładane. Każda łyżka, czy chochla w kuchennych szafkach miała swoje miejsce. Widać było, że Pan bardzo dba o swój Booking, a był przy tym pomocny i dokładny. Polecanko!

Dzień I

Po szybkim zakwaterowaniu, klasycznie zabraliśmy się za szybką instalację użytkownika z rowerem. Udało się trochę po 12:00 spiąć i ruszyć na pierwszą pętle. Tego dnia mieliśmy w planie ~90km, z czego około 66% to drogi utwardzone/szutrowe, a asfaltu koło 27% (dużo). Przy planowaniu myślałem, że to całkiem niezły wynik. Jak już byliśmy w trasie to wiedziałem, że można było z tego coś jeszcze urwać, na rzecz szutrów.

Startując z Elend, praktycznie po kilku metrach i przecięciu torów lokalnej kolejki byliśmy na pierwszych szutrach. Przyznam szczerze, że zrobiło to niezłe wrażenie. Raz dwa, parę metrów za domem i już zaliczamy pierwsze szerokie premiumy. Przez pierwsze 1,5h jechaliśmy przez totalne złoto. Zaliczyliśmy Naprawdę przepiękne szerokie drogi, krótki gruzowy zjazd do głównej drogi. Z niej zjazd i przejście mokrą stopą. Na szczęście przez stróżkę, która tylko miejscami była głęboka na łydę. Wszystkiemu przyglądały się pasące saksońskie krowy. Były świadkiem żartów z Bilbo Bagginsa który zakładał skarpetę na swoją owłosioną stopę. I one chyba wiedziały, że po podjechaniu kawałka lekko trawiastej drogi, trafimy na sieć skrzyżowań dróg szutrowych. Gdzie droga premium, krzyżuje się z drogą premium w wersji premium.

Pokonując szutry wijące się góra-dół, tamę wodną i ścieżki wijące się wzdłuż jeziora, przypominającego zalane kamieniołomy, dojechaliśmy do Hassenfelde. Tak jak polskie miejscowości mają charakterystyczne cechy – żabki, paczkomaty inpost. Tak niemieckie, zawsze mają jakiś Penny czy Normę w towarzystwie Getrankemarkt. Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdyby sami wiecie co. Zrobiliśmy sobie przerwę na krawężniku i w sumie patrzeliśmy jak to wózek pusty wjeżdża do sklepu z pustymi skrzynkami. Tylko po to żeby zaraz wyjechać z niego pełne złotego płynu aż po samą szyjkę. I tak po chwilowej kontemplacji sensu warzenia piwa i cudzie wymiany pieniądza na płyn. Ruszyliśmy powoli w kierunku Blankenburg, zwykłą ścieżką przydrożną, która zaraz po paru metrach znowu skierowała nas na porządny szuter.

Wjeżdżając do Blankenburgu mogliśmy puścić się w dół. Ale brukowy podjazd poprowadził nas na zamek, z którego mieliśmy piękny widok na miasteczko. Z góry widać było pełno czerwonych dachów, lecz z pozycji ulicy można było wyłapać pamiątki DDR’u! I tak oto Grzesiu zauważył perełkę na czyimś podjeździe. Pięknego zielonego Warburga!

Przemierzając kolejne piękne drogi, których nie powstydziliby się Włosi na Strade Bianche, zostaliśmy lekko zaskoczeni. Po naprawdę sporym wachlarzu najróżniejszych pięknych dróg wjechaliśmy na kolejny piękny level dróg. Tym razem po białych szutrach przyszedł czas na czerwone. Które towarzyszyły nam do samego Wernigerode. Czyli miasta z którego pochodzi browar Hasseroder.

Wernigerode przywitało nas przelotem ścieżką dosłownie przez skocznie narciarskie. A droga prowadziła do samego starego miasta. Które jakoś skojarzyło mi się z Toruniem. Ze względu na małe miasto, ale z uroczym rynkiem i tłumem turystów. Uprzedzając pytania, nie szukaliśmy muzeum browaru. Mieliśmy przed sobą 28km do domu i lekkie zagrożenie krótką burzą. I nie chcieliśmy jej na rowerze.