Czech Tour
Jak się mieszka nad morzem lub w płaskopolsce, to każdy wyjazd w góry zaczyna się od wzięcia choć jednego dnia urlopowego + wolny weekend. Do tego przegląd bookingu z naciskiem na tanio, dobrze, niedaleko śladów. W sumie to zaczyna się od znalezienia na stravie jakiejś inspiracji, bądź gotowy ślad. Jak w tym przypadku „Jeseniki dla niecierpliwych” Łukasza Tawkina.
No wiec, mamy wolny weekend, mamy booking, tani dobry, mamy trasy. I tera trzeba zaklinać pogodę i trzymać kciuki. Czy składać ofiarę i liczyć, że się uda. A jest zawsze tak samo. Zapowiada się że będzie ciepło, słonecznie. Potem wlatuje jakaś deszczowe spitolenie, potem się przejaśnia i jednak może być całkiem nieźle. Ale znowu spada temperatura i po prostu będzie w kratkę. I jak tylko nie będzie padać, to trzeba jechać i tyle.
Tym razem nasza kratka była raczej deszczowa. No trudno. Nie po to się wymienia w kantorze te złotówki na koronki, żeby teraz miękła faja i się wycofywać. Ustawka o 5:00, pakujemy graty i ciśniemy do Koutów. Zostawiamy graty i lecimy na trasę. Pierwszy dzień miał być luźny, bez fajerwerków. Zobaczyć trochę kraju na południe od Koutów. Zaliczyć kilka szutrowych dróg. Kilka nowych i pare starych. Na koniec skoczyć na piwko w Leśni Bar. Pózniej powrót przez szutrówki pod Serakiem i podjazd pod Červenohorské Sedlo. Wisienka w postaci zjazdu i jesteśmy w domu. Generalnie trasa lajt, ale nauczony pierwszym dniem nad Gardą, nie chciałem zbytnio przesadzać. W końcu na drugi dzień trzeba być świeżym bo lecimy skoro ranek, sporo po górach. Jak pogoda da.
Jak się okazało wieczorem, drugi dzień zapowiadał się jeszcze ciulowiej. Jedyne co to wiedzieliśmy, że nie trzeba wstawać z żadnym budzikiem. 8, 9, 10, 11, piwo, 12, ubrani, w kaskach, czystych okularach. Jednak nie, 13, 13:30. Jedziemy!
O tej porze to już niestety trzeba było robić szybki edit trasy. Udało się ulepić coś z planu, ale jednak krócej. Bo na 52km, 1500m w pionie to nie wycieczka na Blankensee. Pętla zaczęła się rześko. Błotnie, albo raczej gloniaście. Już zacząłem wątpić w moje ukochane IRC’e ale każdy z nas miał problem z podjazdem pierwszej górki. Miło, na dzień dobry zapowiada się ciężko..ale później było lepiej, pięknie, najlepiej w chu. Nigdy, naprawdę nigdy nie powiedziałbym, że pętla 52km będzie gravelowym sztosem. I może te przewyższenia nie są tak super gravelowe, to aura która towarzyszyła nam przez cała drogę urwała dupę. A te 52km to najlepsze 50km jakie w życiu przejechałem. Oczywiście w międzyczasie udało się nam wciągnąć smažený sýr. Popić radegastem i zjechać pięknie do Koutow na bazę. Pogoda vs my 1:1.