Mała Islandia: Gravelem po Wolinie
Jakby ktoś zapytał mnie: „gdzie pojechać, aby zaznać poziomego deszczu, ciemnych chmur na przemian ze słońcem, gradu, deszczu ze śniegiem i oznak pierwszych dni wiosny na jednej setce?” poleciłbym Islandię i The Rift. Jak się okazuje, na Pomorzu Zachodnim też można to zorganizować. Wystarczy taki dzień jak dziś i po 80km mamy komplet. Nawet dzikie konie się znalazły! A przepis jest prosty, wybieramy się na pociąg, lecimy na Świnoujście i po godzinie z hakiem mamy swoją Małą Islandię!
I w sumie to pierwszy akapit brzmi ładnie, tak przyjemnie. Ale przyjemnie to miało być. 7 stopni, słoneczko i wiatr w plecy. Plan zakładał trasę przez Niemcy, kawkę i ciastko w Anklam, piwko w Rieth. Wiosenny przelot – bułka z masłem. W pociągu szybki scroll radaru pogodowego i yr.no. Werdykt: duża chmura nad Uznamem, do Anklam w morde wind, w najlepszym wypadku 4 stopnie na plusie i obie opcje- polska i niemiecka na bank z deszczem. Wybieramy opcje bardziej optymistyczną i uciekamy z wysp, kierunek Wolin go go go!
Przelot ze Świnoujścia, przez Międzyzdroje, Wapnice i Sułomino to klasyk a zarazem gravelowo/ścieżkowe złoto. Prawie 30km ekstra infrastruktury. Wiatr sprzyja, więc machnęliśmy to raz dwa. Pierwotnie założyliśmy sobie, że w Wolinie wypijemy kawkę. Lecz czarne deszczowe chmury namówiły nas na zmianę planu – szybka ewakuacja. Liczyliśmy, że jak już dojedziemy do Stepnicy, to będzie po wszystkim..
Wjeżdżając na wał, mieliśmy wszystko. Najpierw powiew wiatru wraz z wodą z zalewu. Chwilę później poziomy deszcz, który mocno targał naszymi kierownicami. Ciemne chmury na horyzoncie i jakieś max 17km/h na liczniku, jadąc centralnie pod wiatr. Pierwszy raz myślałem, że gdybym jednak włączył plan zrzucania balastu zimowego, to bym skończył w rowie. +10kg dodało trochę do przyczepności, gravel rządzi się swoimi zasadami! Przez chwilę myślałem, że się udało i uciekliśmy przed „złem”. Lecz na 10km do Stepnicy mieliśmy jeszcze kilka „islandzkich” atrakcji.
Odcinek między Czarnocinem a Stepnicą to pewnego rodzaju droga krzyżowa. Niby coś koło 10km, ale jak masz w morde wind, to masz sporo czasu na wymyślenie nowych przekleństw i klątw. My mieliśmy dość sprzyjający wiatr tylko ktoś wyłączył światło i zaczął sypać grad! I w sumie to doceniliśmy to, bo gorzej by było jakby zamiast gradu, padał deszcz. No więc jak to na Islandii, po chwili wszystko się zmienia. Wjeżdżamy do Stepnicy, szukamy czynnej knajpki żeby się skryć. Z nieba leci na nas deszcz ze śniegiem i tylko brakuje Last Christmas..
To jest ten moment, kiedy chowam aparat do wodoszczelnej torebki, zagryzamy zęby i ciśniemy ile sił, żeby zapomnieć o tych planowanych 7 stopniach. Weryfikujemy trasę i obieramy kurs na Orlen w Goleniowie. Po drodze lecąc lasem lecimy łeb w łeb z wielkimi jeleniami. Na szczęście w bezpiecznej odległości i okolice rocznicy ściągnięcia nas z rowerów są bezbolesne.
I tu jak na Islandii, następuje totalna zmiana pogody. Wychodzi słońce robi się ciepło. Tzn. z 3 stopni robi się 4, łapię kilka kwadratów i po chwilowym zmarźnięciu, nie ma już śladu! Na koniec chłopaki pokazują mi kilka perełek Puszczy Goleniowskiej i myślę, że mógłbym cisnąć i na Chojnę, lecz powrót z prawobrzeża na lewobrzeże weryfikuje moje siły. Best I Can do, to pizza i knapa. Tak było, dla takich finiszów, warto się męczyć!