Toskania chojeńska

///

Można pojechać do Toskanii, szutrować po Strade Bianche, zajadać się gelato i podziwiać fiaty panda za pół darmo. Ale można też pojechać do Chojny, szutrować po czarnoziemach, zajadać się zapieksami z orlena i uważać żeby król paseratti nie rozjechał nas na drodze. Jedna i druga opcja jest super, My oczywiście wybraliśmy tę lepszą i chyba nikt nie żałował.

Tę pętlę miałem zapisaną na komootcie od chyba roku. Paweł odezwał się, że by coś zwiedził na południe od Chojny, Grzegorza widziałem ostatnio jak zbieraliśmy się z asfaltu po sarnach za Chlebowem, a z Gałą to robiliśmy rzeczy zanim wymyślono gravele. Więc pomimo kilku piwek za dużo, dzień wcześniej, skoro świt ubrałem się w lajkrę i popędziłem na dworzec.

Polecieliśmy 'klasycznie’, przez lotnisko, pięknymi szutrami. Było powitanie sąsiada zjeżdżającego z promu na naszą piękną ziemię. Puste szosy, poniemieckie widoczki i swojskie wioski. Po prostu wszystko to za czym tęsknili byście będąc w Toskanii.

Ale oczywiście to nie tak, że nie lubimy Włoch, po prostu na Orlenie zaserwowali nam zapieksa, czeskie piwo i jakoś tam miło nam minął czas. O czym tu więcej pisać, najważniejsze, że żadne national geographic nam nie zakłócił pętelki.

https://www.strava.com/activities/710856299