Festive500

Mógłbym zacząć od eseju na temat wpływu naszywki na życie kolarza, lecz sami przyznacie, że brzmi to śmiesznie. Oczywiście miło by było, gdybym taki artefakt miał, jak jakąś wyjątkową peleryna dla druida w jakimś rpg’u. Ale wydaje mi się, że nie przełożyłoby się to na moje kolarskie super moce.

Rok 2020 był wyjątkowy na swój sposób i miało to również wpływ na tegoroczne wyzwanie. Ubolewam nad tym, że wymyślając trasy, musiałem wykluczyć świąteczny klasyk do Świnoujścia. Oczywiście w wariancie przez Niemcy. Ba od paru miesięcy mam zapisany ślad w Tour de Gravel Zalew, który musi poczekać, na lepszy czas.

Jednak największą „kichę” odwaliła Strava/Rapha, nie udostępniając w czelendżu tabeli „general leaderboards” co jest dla mnie conajmniej nie zrozumiałe. Nie chodzi tu, żeby z kimś rywalizować bo i nie ma to sensu. Wpłynęło to wg. mnie na możliwość śledzenie i kibicowania znajomym i nieznajomym biorącym udział w wyzwaniu. I tak, w moim mniemaniu to co widziałem na Stravie – Sebastian pierwszy zrobił wyzwanie. Piotr Padee z Grześkiem również zaliczyli, choć ten pierwszy zarzekał się, że nie będzie jej robił. Na prawym brzegu Przemo i Grzesiek zrobili ją gravelowo, a Rafał od tygodnia napierdala po 100km na Zwifcie bo można! Choć pewnie większości z Was uciekło „może morze” i wspaniały wyczyn ekipy z Wrocławia, która jebła wyzwanie na raz!

W mojej ocenie, tegoroczne wyzwanie było trudniejsze niż w poprzednich latach. Głównie ze względu na nastawienie i motywację, a raczej jej brak. Pomimo wszystko, postanowiłem kręcić na ile miałem ochotę i to na co już za bardzo nie miałem ochoty, ale z dwojga złego lepiej machnąć jednego dnia więcej, niż kręcić dwa dni, ale mniej. 😉 Można napisać, że było wszystko. Dzień pierwszy, był deszczowy ale dość ciepły. Więc pamiętając co zawsze miałem w głowie jeżeli chodzi o kręcenie Festive500, postanowiłem spróbować wykręcić choć 50km, żeby później było lżej. Drugi dzień był już taki od niechcenia. Szary, zimny, wietrzny. Motywacji mało. Trasa mix, trochę szutru, trochę „górek”, trochę szosy. 100km zrobione, można wracać do domu. Jedyny plus, że do końca zostało 350km. Dzień trzeci był, ładny. Mroźny, nawet ze słońcem i urwało głowę. Z wiatrem było szybko, pod wiatr tak se, jednak słońce zawsze robi robotę, więc dzień zaliczony do udanych. Dzień czwarty to ustawka z Przemkiem i Grześkiem i atak na świetną, gravelową pętlę. To taki klasyk, budzisz się i mając przed sobą 150km najchętniej nakryłbyś się kołdrą i poszedłbyś dalej spać. Ale nie możesz tego zrobić, bo jesteś umówiony i głupio by tak o 7:00 odkręcać ustawkę, a kilometry i tak byłyby do wykręcenia..Tak więc, szybkie śniadanie, ogar i jazda. Szarość i ciemność nie zachęcały do prawie 6 godzinnego kręcenia. Jednak gravel i jazda w grupie ma to do siebie, że z każdym kilometrem jest lepiej a pogoda w sumie dopisała, wiatr na koniec jednak ciut pomagał i na koniec chyba każdy był zadowolony. Chłopaki, na pewno, bo wtedy zostało im jakieś 80km, a mi jeszcze 138.. Tak więc dzień piąty, miał mieć jeszcze kumpla w postaci „szóstego”, lecz zacząłem rysować w koomocie i postanowiłem machnąć trasę przy J. Dąbie i zaliczyć przepiękną szutrową drogę wzdłuż wału i zaliczyć szutry prawego brzegu. Pogoda była chyba najlepsza, słonecznie, dość mroźnie i trochę wietrznie. Nogi już nie tak świeże, choć głowa mówiła ciągle „jeszcze 138km do końca, jeszcze 137km do końca, jeszcze 136km do końca..” i tak przez trochę ponad 5h z myślą, że do końca roku już nie będę musiał iść na rower. 😉

Na koniec pozostało tylko z synchronizować się ze stravą, wypełnić dane aby wygrać Graila w malowaniu Festive500 i pobrać „digital roundel” (to to u góry wpisu). Wyzwanie zakończone, można odpalać podsumowanie roku wg. stravy. Można sobie życzyć końca pandemii, ***** ***, no i zdrowia przede wszystkim!

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.