Done in 420 minutes

///

Klasyczne ścigi przełajowe kręci się koło 60 minut na 5-6 rundach. Dominuje błoto, piaskownice, schody i smród smażonych frytek. Rzadko kiedy można spotkać herosów wyposażonych w hamulce canti. Jeżeli chodzi o rowery to dominują Ridley’e, Trek’i i Stevens’y. Na tle tych wszystkich gołym okiem można zauważyć, że Canyon jakby trochę się odróżniał od całej reszty i tym razem nie za sprawą dziwnej kierownicy.

Jako, że w dzisiejszych czasach sprzęt pro, nie jest zarezerwowany tylko dla pro, to w ostatnią niedziele wybraliśmy się Inflite’ami na przejażdżkę.  Dominowały ładne szutry i polne ścieżki, pokryte liśćmi na tle pojezierza pełnego jezior. Wyszło nam 420 minut w siodle, na jednej rundzie. Chyba zrobiliśmy coś nie tak, bo teoretycznie te rowery się do tego nie nadają, nie zjedliśmy żadnych frytek, a piwo wypił tylko Piotrek, bo Paweł prowadził, a ja wybrałem słodki napój Warki o smaku cytrusów…

To była moja druga runda na Pojezierzu Drawskim. Szarówa, wilgoć i palone kalosze w powietrzu. Klimat miejsca gdzie masz wrażenie, że słońce w ogóle nie dociera, a zdjęcia wychodzą za ciemne, nie ostre i w ogóle brzydkie, że aż miło patrzeć. Tak było! I co najlepsze bawiliśmy się równie dobrze, jak na ostatnim dniu lata w Październiku.

Ps. Dzięki takim „wyprawom” wiem na 100%, że to nie „rynek” i branża rowerowa zaorała mi głowę, przez co chcę kolejny rower z oponą pomiędzy 700×25 a 29×2.25. To jest po prostu super sprawa!